Wiedźmin 4. O bankietach, bękartach i pochówkach...
W odcinku numer cztery wiekopomnego arcydzieła jakim niewątpliwie jest Netflixowy serial Wiedźmin tfurcy sięgnęli dna po czym zdecydowali się ściągnąć pogłębiarkę. Najpierw opiszę wątek Ciri, aczkolwiek jego finał zostawię na koniec, bo jest to piękne podsumowanie całości.
Otóż, szok zawiesisty i niedowierzanie wielkie, Ciri idzie przez las. Ale tym razem nie zwykły to las, o nie. Trafiła bowiem do Brokilonu (albo Brooklynu, sądząc po kolorze skóry tamtejszych dziewoj) w którym nigdy nie panuje zima. To chyba przez te olbrzymie lampy, które oświetlają naszych bohaterów nonstopicznie zza pleców. Potem próbują przerobić Ciri na driadę, a jej czarnego kumpla elfa na driada (taka by chyba była wersja męska tego słowa). Podczas oglądania serialu, jako, że nie oglądam go sam (tutaj chciałbym tej osobie podziękować, bez niej bym tego nie przetrwał) powstała teoria, że być może w Brokilonie nie ma zimy, bo są gęste drzewa. Patrząc na serial, jest to całkiem prawdopodobne. W tym celu dają im golnąć z tykwy Rafikiego krzepkiej brokilońskiej gorzały zwanej Wodą Brokilonu, która kasuje pamięć (czyli działa jak każda wódka w zasadzie). Ale Ciri głowę ma widać mocną, bo jej to nie rusza, więc idą do źródła. Tam jest już lepiej, dziewczyna załapuje fazę i widzi jakieś gwiaździste niebo i srebrne drzewo. Obstawiam, że w następnym odcinku będzie rozmawiała z duchem Mufasy.
Driady z Brooklynu na tle halogenu.
Yennefer... Dowiadujemy się że nasza czarodziejka ulubiona (znaczy może Wasza, bo moja na pewno nie) ma już 30 lat stażu. I dobrze, że nam o tym mówią, bo inaczej bym pomyślał, że właśnie tą karetą ze szkoły wyjechała. Yennefer ma za zadanie chronić królową. Nagle ktoś ich atakuje, wyrzyna całą obstawę i napędza czarodziejce niezłego stracha. Wiecie, tej dumnej, wyniosłej Yennefer. Tej która kazała się gonić Vilhefortzowi. Dobra, koniec dygresji, bo dalej jest jeszcze gorzej. Otóż okazuje się, że atakuje ich jakiś niemowa z tresowaną zmutowaną mrówką. Jaką taktykę walki przyjmuje Yen? Otóż osobliwą, muszę przyznać. Ja się nie znam, może magia naprawdę jest cholernie ciężka do opanowania. Ale wszystko, co robi nasza czarodziejka (z trzydziestoletnim stażem!) to otwieranie kolejnych portali, żeby spieprzać w siną dal. Na koniec okazuje się, że to było mało skuteczne, bo ochraniana ginie, jej dziecko też, a Yennefer smęci jakiś monolog do martwego niemowlaka.
Asasyn i jego zwierzątko.
Geralt i Jaskier, oraz, nie można o niej nie wspomnieć, Lwica z Cintry, Calanthe. Cóż to był za bal!!!(wstęp pominę, bo był zbędny) Geralt robi za bodygarda Jaskra, bo ten ma grać na zaręczynach Pavetty. Ma być incognito, ale coś nie idzie, bo wszyscy go rozpoznają. Może jakby schował ten medalion to by pomogło. Tak czy inaczej wpada Calanthe, ewidentnie z innej imprezy, bo zakrwawiona i naebana w trzy dupy. Mówi, że zaraz wróci, i każe Geraltowi iść z nią. Bo jak inaczej zrozumieć to? "Zasiądź po mojej prawicy, idę się przebrać." Tak czy owak zaraz siedzą, a Calanthe narzeka na "szmaty" w które jest ubrana. Jest tutaj prawdziwą królową i damą do tego stopnia, że spodziewałem się, że beknie, ale się srogo zawiodłem.
Majestat i ogłada aż biją po oczach.
Potem przychodzą absztyfikanci z Nilfgaardu i chcą ręki Pavetty, ale królowa mówi, że są krowim plackiem, a nie państwem (naprawdę tak mówi!) i każe zjeżdżać. Swoją drogą, musiała ich całkiem nieźle tym zmobilizować. W kilka lat od krowiego placka do globalnej potęgi? Szacun. W to wszystko wpada Jeż, gada, że chce Pavettę, ta odwzajemnia uczucie, ale królowa, prukwa jedna, się nie zgadza i chce ubić biedaka. Następuje jedyny moment odcinka, którego się nie będę czepiał, bo walka to jest zaiste cymesik. Na koniec Pavetta robi najgorszy efekt specjalny serialu, wszyscy się godzą, Jaskier znajduje sobie najgrubszą i najbrzydszą kobietę na uczcie i tyle.
A teraz, nie myślcie, że zapomniałem, wisienka na torcie i creme de la creme tego odcinka. Otóż jak źli i paskudni Nilfgaardczycy dowiedzieli się, że Ciri jest w Brokilonie? Tłumaczę i objaśniam. Mianowicie zaleźli oni trupa Calanthe i wycięli zgrabny i równiutki prostokąt jej skóry. Jakiś łysy typ to zjada, zaczyna się ślinić, a Fringilla go zabija, wypruwa flaki i z nich odczytuje lokalizację Ciri. Po tej scenie ten serial nie jest już w stanie mnie niczym zaskoczyć.
Na teraz to koniec, kolejnych odcinków zaczynam się autentycznie bać. Czymajcie kciuki, żebym to przetrwał.