Wiedźmin 7. Przed upadkiem
No to zaczynamy. W odcinku pozornie dzieje się sporo ważnych rzeczy, ale w zasadzie jest okrutnie nudny i przegadany, a akcji nie ma w nim prawie wcale. No ale jedziemy, bo nie mam całego dnia. Wyjątkowo lecę w kolejności scena po scenie, bo nie ma sensu pisać o wątku każdej postaci po kolei.
Na początku Ciri próbuje ukraść kukurydzę, ale przyuważa ją jakiś facet, który zamiast wezwać jakąś straż miejską czy coś, to grzecznie pyta, gdzie idzie i daje jej rady, jak szybko można dostać się na Skellige. Koniec sceny, nie wiem w sumie, po co ona była.
Zły Geralt patrzy ze szczytu góry na wymarsz wojsk Isengardu... Sory, znowu te głupie skojarzenia. Na przemarsz wojsk Mordoru... Kurde! Nilfgaardu znaczy. Potem mówi, że widział czerń i złoto. Ja tam ledwo ludzi rozróżniałem, to musiały być te wyostrzone wiedźmińskie zmysły. Następnie dochodzi do spotkania Geralta i Myszowora w jakichś podziemiach w Cintrze. I muszę przyznać, że całkiem nieźle oświetlone są te tunele, chociaż ewidentnie jest jakiś problem z napięciem, bo żarówki bez przerwy przygasają. Pewnie dwudziesty poziom zasilania alboco. Myszowór zrzuca na naszego dzielnego wiedźmina bombę, że jego Dziecko Niespodzianka to dziewczynka. Szok. Niedowierzanie. Zdumienie. To wszystkie emocje, które nie pojawiają się na twarzy naszego bohatera. Znowu, to pewnie te mutacje. Nagle w podziemiach pojawiają się zabójcy nasłani przez Calanthe, bo tak. Poważnie, nie mam pojęcia dlaczego akurat teraz chce zabić Geralta. Ale muszę przyznać, że wyszkolenie rycerzy Cintry jest świetne. Mimo zakucia w pełną zbroję poruszają się błyskawicznie i bezszelestnie. Ciekawe dlaczego w takim razie przegrali wojnę. Dwóch z nich postanawia jeszcze porobić sobie jaja z Geralta i najpierw osaczają go w krótkim korytarzu, po czym w mgnieniu oka znikają. Po co, nie mam bladego pojęcia. Chyba tylko po to, żeby Geralt wszedł na środek centralnego, bardzo dobrze oświetlonego pomieszczenia. Wiadomo, widz musi wszystko dobrze widzieć. Tam Myszowór szybko teleportuje siebie i Geralta i tyle było z próby zamachu. Było dłużej sobie żartować, panowie rycerze.
Calanthe chodzi sobie po bazarku i przegląda towary (wiadomo, królowa) w towarzystwie starającego się groźnie wyglądać Macieja Musiała. Tylko wiecie, problem jest jeden. To ciągle Maciej Musiał, więc efekt jest nieco komiczny. Nagle wyskakują Geralt z Myszoworem i wiedźmin z królową zaczynają na siebie warczeć, po czym Gerlat mówi, "Bierę Ciri, a jak będzie bezpiecznie i po wojnie, to ją odstawiam z powrotem." Calanthe na to, że jak tak, to spoko i idzie pogadać z księżniczką.
Odejdź, wiedźminie, bo będę Musiał użyć siły.
Ciri podejmuję kolejną brawurową próbę kradzieży, tym razem rękawiczek. I oczywiście jest ona tak samo udana jak poprzednia. Na szczęście miała czym zapłacić, więc Pan Kupiec nie miał do niej pretensji. Pewnien wpływ na to mógł mieć fakt, że za ten pierścien, który mu dała, mogłaby kupić cały jego stragan plus jego i jego rodzinę. Jako, że chyba cała okolica już wie, gdzie Ciri chce uciec, to pojawia się miła pani, która mówi jej, że to niebezpieczne i żeby zamieszkała z nią i jej rodziną. Zamiast tego Ciri wpada na pomysł, żeby ukraść najbardziej wyróżniającego się, bo białego, konia i odjeżdża w siną dal. Pamiętajcie drogie dzieci, jeśli uciekacie i ukrywacie się przed Imperium Zła, robicie wszystko, żeby zwrócić na siebie uwagę i żeby każdy wiedział, gdzie jedziecie.
Wracamy do Cintry. Calanthe tłumaczy Ciri, że musi jechać, ale wszystko będzie dobrze i w ogóle.Tylko przez całą rozmowę księżniczka jest odwrócona do nas plecami. Czyżby to byłą próba oszukania naszego bohatera a zaskoczenia nas? Na pewno nie! Przecież to najbardziej ograna sztuczka ze wszystkich sztuczek filmowców. Wtem dziewczyna odwraca się i... Niemożliwe! To jednak fałszywa Ciri. Widać, że Myszowór jest niezadowolony z tego wszystkiego, ale nic nie mówi. Geralt opuszcza komnatę, a wtedy na końcu korytarza odsuwa się kawałek ściany. Wiedźmin oczywiście tam idzie, bo czemu by nie. W końcu najwyżej Calanthe spróbuje go jeszcze raz zabić. Idzie, idzie i wychodzi poza zamkiem. Swoją drogą ciekawe, kto wpadł na pomysł, żeby wylot tajnego tunelu prowadzącego prosto na zamek oznaczyć po bokach kolumienkami. Potencjalni królobójcy na pewno bardzo to docenią. Geralt widzi udawaną królewnę, jak żegna się z przyjaciółmi. I wszystko byłoby ok, gdyby nie dygnęła przed jedną dziewczynką i nie powiedziała" Wasza Wysokość." Wtedy wiedźmin doznaje olśnienia i już wie, że został oszukany. Co w takim razie robi? Bierze prawdziwą Ciri, pakuje ją na konia i szybko odjeżdża, zanim ktokolwiek się orientuje, co się dzieje. Nie no, oczywiście, że nie. Jako rasowy kretyn idzie do Calanthe, żeby na nią nakrzyczeć, że bardzo brzydko zrobiła, że go oszukała i że w ogóle powinna się wstydzić. Na co ona go obraża i każe się oddalić w niejakim pośpiechu w kierunku przez siebie wybranym. Ten jeszcze próbuje zagadać z królem, ale ewidentnie to nie on jest tu osobą decyzyjną. Na koniec rozmowy wiedźmin daje się złapać w pułapkę jak ostatni idiota. Zaczynam dostrzegać tu pewną konsekwencję.
Oto wyjście z "tajnego" tunelu na zamek. Brakuje tylko tabliczki "Do sypialni królowej."
Tymczasem Yennefer jedzie sobie na jakieś wykopaliska. Pokazuje przepustkę i idzie do kierownika tej imprezy. Mała dygresja. Dookoła jest pełno nilfgaardzkich żołnierzy. Złota na chorągwiach czy pancerzach jak nie było tak nie ma. Wspomnianym kierownikiem okazuje się oczywiście Istredd, który chce przekonać Yennefer, że cesarz to całkiem inny władca i nie zależy mu na władzy jak innym tylko chce zrobić dobrze wszystkim ludziom. Czarodziejka ewidentnie tego nie kupuje i po przydługiej i smętnej gadce próbuje poderwać naszego naukowca, ale ten nie jest zainteresowany i wychodzi (aczkolwiek widać, że trochę mu szkoda). Okazję sprytnie wykorzystuje inny jegomość i przysiada się do Yennefer. Okazuje się, że jemu z kolei nie po drodze z Nilfgaardem i chce zjednoczyć Północ. Yennefer jego ofertę zasadniczo ma gdzieś, ale zmienia zdanie, kiedy słyszy, że dyrektorka jej byłej szkoły uważa ją za swoją najlepszą uczennicę. To zmienia jej podejście i jednak jedzie na zjazd magów. Jak na wyrachowaną, zimną i cyniczną czarodziejkę, to dość łatwo daje się manipulować.
Już na miejscu wychodzi na jaw manipulacja Vilgefortza (to ten drugi absztyfikant), ponieważ Tissaia nawet nie wie o obecności Yennefer. Czarodziejka na tak niepoważne traktowanie unosi się honorem i idzie się przejść. W swoim starym pokoju trafia na jakieś trzy gówniary, które postanawia zdemoralizować poprzez pokazanie im, jakie ziółka wymieszać, żeby mieć odlot. Następuje scena nad sadzawką z magicznymi węgorzami (Dżizas, jaki to jest głupi koncept!!!), którą pominę tylko litościwym milczeniem. Powiem tyle, że Yennefer po raz kolejny zaczyna się użalać nad sobą, że nie może mieć dzieci. Sama tego chciałaś, idiotko!!! Przepraszam, uniosłem się. Na szczęście pojawia się Tissaia, która każe młodym wracać do siebie, a Yennefer zaprasza na obrady. Mieliśmy też oczywiście smutne przebitki na smutne życie smutnej brzydkiej Yennefer.
Tak kończą niezbyt lotni wiedźmini, którzy zamiast robić swoje, to wolą się kłócić z władcami.
Na obradach część magów chce pomóc Cintrze, ale Stregobor twierdzi, że trzeba machnąć na nich ręką, bo i tak się ich nie słuchają. I że kogo to obchodzi, że Cintra padnie. Tu pada rozsądny argumet, że po Cintrze będą następne królestwa. Na to wchodzi Fringilla, cała na niebiesko, i wali ściemę, że ich walka dotyczy tylko Cintry a resztę zostawią w spokoju. A cesarz to w ogóle super gość i on rządzi tak dobrze, że jeju jeju. Oczywiście cała przemowa jest subtelnie okraszona scenami rzezi Cintry, żeby mniej lotni widzowie załapali, że Nilfgaard jest zły. Głosowanie wygrywają jednak zwolennicy podejścia, żeby dać Cintrze paść. Ale to nie powstrzymuje Tissai i Vilgefortza, którzy i tak postanawiają jechać na front i walczyć.
W tak zwanym międzyczasie Cintra zostaje zdobyta. Calanthe leży umierająca na kozetce i stwierdza, że jednak chce, żeby Geralt wyzwiózł Ciri z miasta. Niby lepiej późno niż wcale, ale tym razem jednak trochę za późno, bo wiedźmin ucieka z miejsca odosobnienia. Calanthe każe Musiałowi wywieźć księżniczkę z miasta a sama najwidoczniej ma już dość grania w tym badziewiu, bo wyskakuje przez okno z łatwym do przewidzenia skutkiem. Ja jej za to na pewno winił nie będę.
W ostatniej scenie widzimy Ciri siedzącą samotnie przy ognisku, kiedy z krzaków wychodzi kilku chłopów i mówi jej, żeby się nie bała, bo oni też są z Cintry. Nasze naiwne dziewczę im wierzy, bo widzi wśród nich znajomego, ale szybko okazuje się, że chłopi mają plan równie niecny, co sprytny, żeby sprzedać dziewczynę Nilfgaardczykom. Jednak w trakcie szarpaniny Ciri zaczyna wieszczyć, na co nasi niezbyt szlachetni chłopi ją puszczają i patrzą na nią w niejakim osłupieniu.
"My wcale nie jesteśmy źli i niedobrzy, my tylko uprawiamy czarną magię!"
Koniec. Powiedziałbym, że teraz będzie lepiej, bo nasze trzy wątki w końcu się połączyły, ale to byłoby kłamstwo. Bo przed nami wielki finał...