Wiedźmin 5. Niespełnione pragnienia
Odcinek numer pięć, który sprawił, że prawie straciłem wiarę we wszystko, co dobre i piękne i miałem ochotę się napić. Jakich głupot, nielogicznych zachowań postaci i kretyńskich wymysłów tfurcuf tutaj nie było! W sumie odcinek ma jeden plus. Wątki Yennefer i Geralta zdają się już łączyć na stałe, więc będziemy mieć dwie linie czasowe zamiast trzech i będzie się łatwiej odnaleźć w tym bajzlu. A teraz przechodźmy do meritum, bo chcę mieć to jak najszybciej za sobą.
Wątek Geralta, Yennefer i Jaskra. Okazuje się, że Yennefer od iluś tam lat jest wyrzutkiem społeczności czarodziejów i prowadzi niekoncesjonowaną działalność magiczno-gospodarczą. Dlaczego ją wyklęli? Powodem jest chyba jej świetne wywiązanie się z zadania ochraniania królowej w poprzednim odcinku. Jeśli powodem jest coś innego, to się nie dowiemy, bo nikt o tym ani razu nie mówi. W czasie wolnym Yennefer trwoni zarobione pieniądze na chodzenie po podobnych sobie wyrzutkach w celu odzyskania możliwości posiadania dzieci, gdyż nikt jej nie powiedział, że taka będzie cena poprawy jej wyglądu. Znaczy ona tak twierdzi, bo przecież gość od przemiany mówił jej, co będzie robił, poza tym każdy myślący człowiek uznałby, że po wycięciu tego i owego nie można mieć dzieci. Cóż, Yennefer widocznie nie chodziła w Aretuzie na zajęcia z biologii człowieka. Że takich nie było, bo nikt nam ich nie pokazał, powiecie? A ja Wam powiem, że nam ich nie pokazali właśnie dlatego, że Yennefer wagarowała. Ale przecież to nie jest ocena systemu edukacji na wyższych uczelniach magicznych w Wiedźminlandzie.
Następnie widzimy Yennefer w pracy. Otóż przychodzi do niej para z problemem natury intymnej, a mianowicie panu konar nie płonie. Czarodziejka robi jakieś czary mary, dmucha w niego dymem i po sprawie, następny proszę. Niestety, następny okazuje się szef straży miejskiej, który aresztuje Yennefer za nielegalną działalność i tyle było zarabiania pieniędzy. Ciekawe jest to, że mieszkańcy Rinde, czyli miasta, w którym obecnie przebywa Yennefer, mówią z niemieckim akcentem.
Yennefer u znachora.
Tutaj wkraczają nasi męscy protagoniści. I słowo daję, jak miałbym wybrać, który bardziej mnie wkurza, to bym chyba nie był w stanie tego zrobić. Geralt to ostatnie chamidło i buc, który zachowuje się, jakby czuł fizyczny ból, jak powie do kogoś więcej niż trzy słowa, a uśmiech by go zabił. Jaskier natomiast... Jaskier jest kretynem, który, według jego własnych słów, szlaja się już za Geraltem dziesięć lat i nie jest w stanie przyjąć do wiadomości, że ten go nie lubi. Przyjaźni między nimi na pewno nie widać. Wredny kutas i kretyn. Pogratulować doboru głównych bohaterów. Chcę też zaznaczyć, że jest to pierwszy odcinek, który obejrzałem po angielsku i mam takie jedno przemyślenie. Żebrowski w wersji z dubbingiem starał się mówić głosem maksymalnie "spod jaj", co już się momentami ocierało o parodię. Ale to, co robi Cavill, tę granicę przekracza i momentami brzmi jak przepity Nick Nolte. No ogólnie jak się do tego nie podejdzie na wesoło, to ciężko się tego słucha.
A więc co robią bard i wiedźmin? Otóż Geralt łowi sobie w strumyku dżinna, bo ma życzenia, a Jaskier gada mu nad uchem i go wkurwia. Ogólnie dlaczego Geralt nie wejdzie po prostu do tej wody, która nawet do pasa mu nie sięga i nie pomaca dna rękoma, tylko zarzuca tę sieć jak jakiś kretyn, to nie wiem. Może po prostu jest kretynem. No i znajduje ten dzbanek z dżinnem, otwiera tę butlę, Jaskier zaczyna wypowiadać życzenia, ale Geralt mówi coś w stylu, żeby wreszcie miał z nim spokój i ten dym papierosowy, znaczy dżinn, atakuje barda i mało go nie zabija, po czym odlatuje hen daleko. Wiedźmin stwierdza, że trochę głupio, że gość się przez niego przekręci, więc postanawia mu pomóc i jadą w poszukiwania najbliższego lekarza. Trafiają na jakiegoś elfa, Chireadana, który robi na dwa etaty, bo najpierw mówią Geraltowi, że to medyk, a potem sam elf dodaje, że burmistrz wysłał go w celu aresztowania magów, czy coś. Szerokie kompetencje, nie ma co. Chireadan każe Geraltowi jechać do miasta, bo tam jest ponoć czarodziejka Yennefer i tyle się widzieli.
Geralt i Jaskier na rybach (dżinnach).
Wiedźmin odnajduje Yennefer w posiadłości burmistrza, gdzie okazuje się, że ta go zaczarowała i zrobiła z niego lokaja, czyli na tym całym aresztowaniu wcale tak źle nie wyszła. Swoją drogą posiadłość to też jakiś ewenement, bo jest po przeciwnej stronie rzeki niż miasto i nie łączy się z nim żadnym mostem. Przy pierwszej rozmowie Geralta i Yennefer okazuje się, że ta zorganizowała jakąś orgię dla nie do końca dobrowolnych uczestników. Po co była ta scena, nie mam pojęcia. Czarodziejka zgadza się pomóc (bo ma już chitry plan złapania dżinna) i następnie mamy scenę z kąpielą, gdzie Geralt udaje, że widok cycków Yennefer go nie rusza i udowadnia, że brudas z niego straszny. A dlaczego? Bo siedzi w tej wodzie do pasa, moczy lewą dłoń gdzieś tak do połowy, po czym wychodzi, bo już po kąpieli.
Potem Yennefer rzuca na niego urok, przez co Geralt narusza nietykalność cielesną rady miejskiej i trafia do najbardziej luksusowego lochu, jaki widziałem. Jaśniutko (w celi jest całkiem spore okno), czysto, żadnej zgniłej słomy, łańcuch, którym Geralt jest skuty ma minimum pięć metrów, więc z chodzeniem nie ma problemów, a metraż cela ma słuszny, więc jest gdzie chodzić i jest tylko jeden współlokator. A kim jest współlokator? To Chireadan, który po dwóch zdaniach z Geraltem zapałał do niego wielką przyjaźnią i postanowił mu pomóc, co skończyło się wspólnym garowaniem. Jeszcze tylko scena z wybuchającym strażnikiem i szybko biegną do Yennefer (z jakiegoś dziwnego powodu w następnym ujęciu Chireadan ma na sobie więcej resztek wybuchniętego strażnika niż wcześniej, ale chyba nie chcę się zagłębiać co jest tego powodem).
A tam Yennefer prezentuje nam ciekawą metodę łapania dżinna. Łapanie tego ducha w butlę czy lampę jest dla lamusów, ona jest ponad to. Yennefer w rozpiętej koszuli nocnej z cycem na wierzchu maluje sobie amforę na brzuchu, żeby dżinna złapać w siebie i w ten sposób korzystać z jego mocy. Bravo, bravissimo, drugie miejsce w konkursie na kretynizm odcinka trafia do tej pani. Potem Geralt wpada w ten cały bardach, krzyczy na Yennefer, wymawia ostatnie życzenie i koniec. Jeszcze tylko upojne kilka minut między wiedźminem i czarodziejką i, na szczęście, mamy z nimi spokój do kolejnego odcinka.
Niby Yennefer, a jak Gozer Gozerion.
Co niestety oznacza, że muszę poruszyć wątek Ciri i Nilfgaardu. A tutaj wszystko, ale to wszytko, jest do wywalenia, a autorzy wątku powinni być wytarzani w smole i pierzu i przegonieni ulicami jakiegoś dużego miasta.
Najpierw pojawia się Cahir, który wynajmuje jakiegoś uberasasyna w celu odnalezienia Ciri w Brokilonie. Co sprawia, że ten zabójca jest taki niesamowicie skuteczny? Ano to, że jest... dopplerem. Typem z tej rasy, która jest tak dobrotliwa, że nie jest w stanie nikogo trwale uszkodzić, nawet w obronie własnej. I z jakiegoś powodu gość cały czas mówi o sobie w liczbie mnogiej.
A na czym polega diaboliczny plan Cahira i Fringilli? Otóż udało im się pojmać Myszowora, którego trzymali w wozie z dwimerytu (ok, ma to sens, w końcu gość zna się na czarach), więc doppler ma się pod niego podszyć i wyciągnąć Ciri z Brooklynu i przyprowadzić w wyznaczone miejsce. Na papierze nawet nie głupie, ale w praktyce dramat. Wypuszczają tego biednego Myszowora z wozu i każą uciekać tylko po to, żeby po dziesięciu metrach przewrócić go na ziemię. W tym momencie doppler wbija mu w serce sztylet przez dobrą minutę, a widz się zastanawia, dlaczego ten gość nie użyje żadnego zaklęcia, żeby się uratować. Myszowór umiera, a jego sobowtór rusza na misję. Przy okazji zaznaczę, że w tym serialu Nilgaard to jest normalny Mordor. Okrutni fanatycy i sadyści (zwłaszcza Cahir i Fringilla) bez jakiejkolwiek głębi. W sumie to Sauron mógłby się od nich nauczyć paru rzeczy. Wątek, i odcinek, kończy się na przybyciu łżeMyszowora do Brooklynu.
"Jestem ustami Saurona." Serio, podmienilibyście ich i zero różnicy.
Ja mam nadzieję, że to był najgorszy epizod w tym sezonie, bo inaczej kolejnych mogę nie dźwignąć.