Wiedźmin 6. Ginące gatunki
Odcinek zaczyna się od Jaskra śpiewającego Whisky na jakimś kamulcu. Obok stoi dwóch jegomościów, którzy czekają na Geralta, który udał się do jaskini w celach zarobkowych, to znaczy ubić potwora, a konkretnie bazyliszka. W międzyczasie owych dwóch panów postanawia okraść Geralta z jego ruchomości, bo ten pewnie nie żyje. I plan nawet by się pewnie powiódł, bo Jaskier kiepsko nadaje się na ochroniarza, ale w to wszystko wbija starszy pan z dwiema murzynkami i po kilku sekundach wspomniane panie zabijają jednego z niedoszłych złodziei, a drugi, widząc Geralta, który właśnie wylazł z jaskini, rzuca mu kasę i daje w długą. Następnie Borch, bo tak się nazywa ten miły starszy pan, zaprasza wiedźmina na obiad do karczmy, żeby z nim kulturalnie porozmawiać, bo uważa go za ciekawego człowieka, na co ten reaguje w sposób w zasadzie chamski mówiąc, że zależy mu tylko na jedzeniu.
Na miejscu Borch zaczyna opowiadać o smoku, który pojawił się w pobliskich górach. Nagle ni z tego ni z owego Jakier wpieprza się między przysłowiowe wódkę i zakąskę i wyjeżdża do jednej z panien, że ma "najbardziej niezwykłą szyję. Jak u seksownej gęsi". Ciężko winić w tym momencie Geralta, który ma minę na wpół ściekłą, na wpół zniesmaczoną. Dziewczyny popatrzyły na barda z pogardą i przemilczały, a Borchpodjął opowieśćo smoku, którą kończy propozycją, żeby Geralt przyłączył się do jego ekipy w polowaniu na gada. Jaskier się napala( aczkolwiek bradziej chyba na Zerrikanki Borcha niż samą wyprawę), ale Geralt odmawia, bo nie poluje na smoki.
Tutaj następuje przedsyawienie trzech pozostałych ekip biorących udział w wyścigu do smoka. Mamy więc krasnoludy Yarpena Zigrina, Rębaczy z Crinfrid i Yennefer w towarzystwie Eycka z Denesle. Na widok tych ostatnich bard i wiedźmin zmieniają zdanie. Jaskier chce zrezygnować, ale Geralt namyśla się w pół sekundy i przyłącza się do Borcha. A, jak wiadomo, gdzie Geralt, tam i skrycie zakochany w nim Jaskier.
Geralt i jego wesoły miecz.
Teraz mamy scenkę przedstawiającą nam nowe postaci. Eyck... Z doświadczonego rycerza, o którym sam Geralt wyrażał się z uznaniem, że zabijał nawet gryfy i mantikory, zrobili jakiegoś gówniarza, który ślini się na widok Yennefer, wykrzykuje jakieś pierdoły i ginie w najbardziej żenujący sposób, jaki można sobie wyobrazić. Rębacze z Crinfrid są bo są, więc nie ma sensu się na ich temat rozwodzić. Są też dwa krasnoludy i dwa karły udające krasnoludy( dość kiepsko to im wychodzi). Yarpen jest fajny i wygadany, reszta to tło.
No ale jedziemy z tym, co w tym serialu zawsze działa, czyli fabułą. Najpierw znowu mamy mizerny budżet, bo okazuje się, że teren jest zbyt trudny dla koni, więc nasi weseli wędrowcy idą dalej z buta. Pewnie te krzaki były dla koni taką nieprzekraczalną barierą, bo nic innego tam nie było. Na początku widzimy zżynę z kadru z Władcy Pierścieni( przynajmniej mają dobre wzorce) a następnie następuje przebudzenie dźwiękowca. O ile do piątego odcinka muzyki nie slyszałem w ogóle, to tutaj tak wali po uszach, że aż boli. Na dodatek w kompletnie bezsensownych miejscach. Na ekrasnie widzimy, że nasi bohaterscy bohaterowie idą sobie przez teren porośnięty jakimiś krzaczorami. A co nam mówi muzyka? Że właśnie dzieją się jakieś niesamowicie epickie rzeczy na miarę bitwy decydującej o losach świata. I tak w sumie cały czas.
No to idą sobie borem, lasem, Jaskier znajduje w chaszczach jakieś pozornie urocze stworzenie, które okazuje się wygłodzonym potworem. Geralt, jako, że ma najwyraźniej miękkie serduszko, próbuje go przegonić, ale w to wszystko pakuje się Eyck, który, wykrzykując swoje kocopoły, ubija potwora na miejscu. I to jeszcze byłoby ok, bo nawet pasuje do tej postaci, ale twórcy musieli oczywiście pociągnąć to dalej. W następnej scenie pieką to coś nad ogniskiem, a Yennefer, ewidentnie w celu wkurwienia Geralta, tak się do niego przystawia( Eycka, nie Geralta), że aż się robi niedobrze. Na szczęście jest to ostatnia scena z nim, bo potwór mści się zza grobu i wywołuje u Eycka sraczkę. Jak się okazuje, jest to sraczka śmiertelna, bo za chwilę Yarpen znajduje Eycka w krzakach, ze spuszczonymi spodniami i poderżniętym gardłem.
Zjedlibyście to to? Bo ja raczej nie.
Teraz mamy "rozmowę" między Geraltem a Yennefer, gdzie ten pierwszy ma minę, jakby chciał tej drugiej odgryźć głowę. Ogólnie rozmowa jest głupia, bo Yennefer dalej marudzi, że chciałaby mieć dzieci( i oczywiście zwala winęna innych za to, że ich mieć nie może), ale Geralt wywarkuje całkiem fajny tekst, że wolałby zrobić ze swojego Dziecka Niespodzianki przynętę na potwora, niż skazać je na bycie wiedźminem. Powagę sceny burzy też straszliwie uchachany miecz Geralta, który swoją miną niszczy cały efekt dramatyczny.
Przeprawa przez góry udowadnia nam, że nie mamy do czynienia z normalnymi ludźmi( oraz krasnoludami i mutantami). Bo kto o zdrowych zmysłach pakuje się na kładkę szeroką na jakieś dwadzieścia centymetrów, która na dodatek nie ma żadnej barierki? Efekt jest oczywiście taki, że ekipa uszczupla się o trzy osoby i rusza dalej.
I znajduje zewłok smoka, a dokładnie to smoczycy. Po czym wkracza w pełnej, ekhem, krasie, hm, w sumie nie wiem co. Znaczy wiem, że w zamyśle miał to być złoty smok. Ale coś nie poszło, bo wygląda to jak przerośnięta i zagłodzona jaszczurka. Albo połączenie nietoperza z kurczakiem. I to już oskubanym. Po raz kolejny okazuje się, że polska wersja była lepsza. Znaczy żebyśmy się zrozumieli. Polski smok był wykonany tragicznie i do tej porywywołuje śmiech. Ale on przynajmniej był obmyślany, żeby wyglądać jak smok. A tej netflixowej jaszczurce sam bym rzucił ze dwie owce, żeby nie padła z głodu. Dla dobicia wersji netflixowej polecam zerknąć, jak wyglądały dwa inne smoki. Jeden w filmie "Ostatni smok" z 1996 roku a drugi w serialu "Przygody Merlina" z roku 2008. Przy kompletnie nieprzystających do obecnych możliwościach technicznych dało się zrobić dużo lepsze bestie. No ale już nie będę się dalej pastwił, bo leżącego się nie kopie.
Złoty "smok". I tyle w temacie.
W to wszystko wpadają Rębacze i znowu przestaję rozumieć cokolwiek. Geraltr walczytak se, zwłaszcza w porównaniu do poprzednich odcinków. A Boholt i spółka gdzieś po drodze się chyba sklonowali, bo jak było ich z pięciu, tak tutaj wypada z dwudziestu chłopa. Pocałunku Geralta i Yen w trakcie walki nawet nie skomentuję, bo głupie to strasznie. Ogólnie jak Geralt zapomniał, jak walczyć mieczem, tak Yennefer zapomniała jak czarować. Względnie dalej umie tylko w teleporty. Bo nagle wyciąga miecz i sztylet i wywija nimi taki, że nasze Geralciątko by się pewnie spaliło ze wstydu, gdyby nie fakt, że biedactwo dostało żwirem po oczach i nic nie widzi.
Poo rozróbie następuje rozmowa Geralta, Yen, Jaskra i Borcha, gdzie czarodziejka strzela focha i idzie w cholerę, a Geralt zaczyna warczeć na Jaskra i, jak to ktoś trafnie zauważył, ich relacja przypomina wczesną fazę znajomości Shreka i Osła. Z tym, że Shrek Osła nie bił.
No i najlepsza część odcinka, czyli wątek Siri, przepraszam, Ciri. Idą dzielnie przez las we trójkę, Ciri, elf z Brooklynu i łżeMyszowór. Idą i idą, elf coś chyba podejrzewa, bo patrzy się w druida strasznie intensywnie, a Ciri zasypuje go, druida znaczy, lawiną pytań tak, że nasz asasyn ewidentnie zastanawia się, czy bachora nie ukatrupić, ciała zostawić w krzakach, a zleceniodawcy powiedzieć, że Ciri wzięła i zaginęła w lesie. Ale w pewnym momencie traci czujność i przyznaje, że tęskni za zimnem na Skellige. Na co Ciri mówi:" Ha ha, mam cię złoczyńco, prawdziwy Myszowór nie lubi zimna!" Rozumiecie, druid z wysp stylizowanych na skandynawię nie lubi zimna. Następuje krótka szarpanina, doppler dostaje srebrem i morfuje z nosferatu. Ciri ucieka w las, a niedoszły porywacz idzie oszukać pracodawcę i się pod nią podszyć( jedna cholera wie, po co).
"Nosferatu. Gniew Dudu." Czy jakoś tak.
W trakcie rozmowy doppler nagle zmienia się w Cahira( po raz kolejny pojawia siępytanie "Po co?"), zaczyna się z nim tłuc i ucieka w siną dal, przez co, z jakiegoś powodu, skłania Cahira do wymordowania całej karczmy. Chyba po to, żeby pokazać widzowi, jaki to on jest zły, okrutny i w ogóle. Krótka rozmowa z Fringillą o Białym Płomieniu vel Cesarzu i już wiemy, że w główkach się niedobre rzeczy dzieją. Jeszcze tylko elf ratuje prawdziwą Ciri i odwiązuje ją od drzewa ewidentnie tylko i wyłącznie w takim celu, żeby jej nawrzucać i koniec.
Matko, jaki to dramat jest. A najgorsze ciągle przed nami...
Dodaj komentarz